Nie tak dawno, we wpisie Przejście na tubeless – przygoda partyzanta , opisywałem swoje zmagania z konwersją kół na system bezdętkowy. Kosztowało mnie to trochę nerwów i wysiłku, ale ostatecznie udało się uszczelnić opony. W chwili obecnej, gdy minęło już kilka miesięcy od operacji, postanowiłem wrócić do starych, sprawdzonych dętek…

Jakie były założenia …

To, co kilka miesięcy temu zaważyło na tym że postanowiłem spróbować z “tubelessami”, to fakt, że miałem taką możliwość 🙂 . W świeżo nabytym wówczas Procalibrze, zarówno obręcze jak i opony przystosowane były do systemu bezdętkowego. Nic nie stało zatem na przeszkodzie, aby samodzielnie wykonać konwersję na tubeless. Drugi powód był równie prosty, a mianowicie – ciekawość. Wiele się naczytałem na temat plusów tego rozwiązania. Oczywistym więc było, że chciałem sprawdzić jak sprawa wygląda w praktyce. Intrygował mnie fakt, że po najechaniu na ostry przedmiot, mleczko powinno samo uszczelnić oponę. Miałem nadzieję, że podczas dłuższych wypadów, uchroni mnie to przed niespodziewanym „kapciem” i koniecznością łatania lub wymiany dętki.

Inne atuty systemu bezdętkowego tj. mniejsza waga kół czy lepsza przyczepność w terenie, miały dla mnie drugorzędne znaczenie. Skłamałbym jednak, twierdząc, że zupełnie mi na tym nie zależało. Tu również liczyłem na poprawę właściwości jezdnych roweru.

To jak przebiegał cały proces przejścia na „bezdętkę” opisałem w poście przytoczonym na wstępie, a o tym jak system sprawdził się w praktyce, dowiecie się z dalszej części tekstu.

Jaki był efekt …

Po udanej konwersji na tubeless, przyszła pora na sprawdzenie systemu w terenie. Przez ponad 3 miesiące bacznie przyglądałem się temu rozwiązaniu. Nie tylko zresztą u siebie, ale również wśród znajomych, którzy podobnie jak ja, zdecydowali się zrezygnować z dętek.

Pozytywne opinie z jakimi spotkałem się w sieci odnośnie poprawy przyczepności, oraz możliwości jazdy na niższym ciśnieniu, okazały się prawdziwe. Rower faktycznie reagował znacznie lepiej – zwłaszcza podczas agresywnej jazdy po mokrych korzeniach i kamieniach. Opona chętniej „kleiła” się do podłoża, a balon absorbował wszelkie nierówności terenu.

Niestety była też druga strona medalu – co zrobić w chwili poważniejszego przebicia czy rozcięcia opony. Pierwsza „lampka” zapaliła mi się podczas rajdu rowerowego po granicach województwa. Co prawda, sytuacja nie dotyczyła mnie bezpośrednio, niemniej dała mi do myślenia i była zalążkiem wątpliwości co do zajefajności tubelessów.

Dlaczego wróciłem do dętek …

Zdarzenie miało miejsce ok. 100 km od domu. Kolega jadący tublessowym gravelem, najechał na jakiś ostry przedmiot, rozcinając oponę na kilka milimetrów. Efekt był taki, że jadąc za nim, mogłem podziwiać mleczną fontannę jaka wydobywała się z jego koła. Po podjęciu kilku prób, niestety nie udało się uszczelnić opony. W tym wypadku system bezdętkowy poległ na całej linii. Na szczęście kilkaset metrów dalej znajdował się serwis rowerowy, który ostatecznie zdecydował się na założenie dętki. Było to najkorzystniejsze rozwiązanie, ponieważ czekało nas jeszcze ponad 700 km jazdy.

Drugim powodem dla którego rozstałem się z systemem bezdętkowym, było powstanie nieszczelności przy wentylu. Co ciekawe, defekt wystąpił ponad 3 miesiące po przejściu na tubeless. Zauważyłem, że powietrze zbyt szybko ucieka z koła. Po przestanej nocy, ciśnienie w oponie osiągało wartość, która nawet w systemie bezdętkowym uniemożliwiała jazdę. Początkowo próbowałem zlokalizować miejsce nieszczelności. Obstawiałem rozszczelnienie koła na rantach, niemniej przy kolejnej próbie pompowania, szybko wyszło na jaw którędy ucieka powietrze. Po podłączeniu pompki środek uszczelniający zaczął tryskać spod wentyla. Aby zaradzić problemowi, próbowałem go dokręcić. Niestety nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Zdjąłem więc oponę i ponownie podjąłem próbę uszczelnienia koła, ale i to nie poskutkowało. Po kilkudziesięciu minutach walki poddałem się, rezygnując z mleka na rzecz starych, sprawdzonych dętek.

Mając w głowie wyżej opisane sytuacje, stwierdziłem, że gdyby spotkało mnie to w trasie, nie byłbym w stanie „na szybko” uszczelnić koła. Miałbym za to mnóstwo zabawy z rozlanym mlekiem i koniecznością ponownego osadzania opony. Jak pokazuje praktyka, w obu przypadkach jedynym skutecznym, szybkim i czystym rozwiązaniem okazało się założenie dętek.

Konkluzja z tego jest taka, że wybierając się tubelessowym rowerem na dłuższy wypad, poza pompką CO2, warto wozić ze sobą zestaw naprawczy w postaci dętki, zwykłej pompki, łyżek i łatek. W przypadku poważniejszego „kapcia”, zdecydowanie ułatwi to możliwość szybkiego powrotu na trasę.

Wady i zalety systemu tubeless (wg mnie)

Próbując zebrać w całość swoje doświadczenia z systemem bezdętkowym, zastanawiałem się jakie realne wady i zalety ma system tubeless:

Plusy tubeless

  • możliwość jazdy na dużo niższym ciśnieniu
  • lepsza przyczepność – największy plus systemu bezdętkowego;
  • większy komfort jazdy – opona absorbuje znaczną część nierówności terenu;
  • uniemożliwia złapanie tzw. snakebite’a – jednoczesnego przebicia dętki w dwóch miejscach spowodowane dobiciem opony do obręczy;
  • samoczynne uszczelnianie drobnych przebić;
  • mniejsza waga – zawsze to kilka gramów lżej pod górkę 🙂

Minusy tubeless

  • prawidłowe osadzenie opony na obręczy oraz jej uszczelnienie wymaga doświadczenia i sprzętu (pompka CO2, kompresor…)
  • konieczność dolewania/wymiany mleka – ze względu na to, że płyn uszczelniający traci swoje właściwości, raz na jakiś czas należy uzupełnić jego ilość
  • przy poważniejszym „kapciu”, mleko nie uszczelni miejsca przebicia opony;
  • przy jeździe na zbyt niskim ciśnieniu opona może się rozszczelnić na rancie lub zejść z obręczy;
  • na dłuższe wyprawy, poza pompką CO2 i tak powinniśmy wozić ze sobą zapasową dętkę, normalną pompkę oraz zestaw naprawczy do dętek;
  • przy częstej zmianie opon zachodzi konieczność każdorazowego uszczelniania koła;
  • możliwość rozszczelnienia w okolicy wentyla 🙂

Podsumowanie

Żeby była jasność, pisząc powyższy tekst, absolutnie nie miałem na celu zniechęcenia kogokolwiek do jazdy na „mleku”. Mimo wszystko uważam, że system tubless jest bardzo dobrym rozwiązaniem, o ile stosuje się go tam, gdzie faktycznie przynosi to wymierne korzyści.

W moim przypadku po prostu się nie sprawdził. Głównie dlatego, że podczas wypadów jeżdżę w miejsca możliwie daleko odsunięte od siedlisk ludzkich. Mam wówczas świadomość, że w przypadku awarii zdany jestem wyłącznie na siebie. Jeżdżąc na „bezdętkach”, każde poważniejsze przebicie, skutkowałoby „paplaniem” się w mleku. Będąc pośrodku lasu, zdecydowanie łatwiej jest wymienić dętkę, niż męczyć się ze zdjęciem, a następnie ponownym złożeniem i uszczelnieniem opony (można oczywiście skorzystać z zestawu naprawczego do opon tubeless, ale mimo to uważam, że wymiana dętki jest szybszym i czystszym rozwiązaniem).

Co innego zawody czy trening. Tu możemy wykorzystać to, czego nie osiągniemy jeżdżąc na dętkach, czyli PRZYCZEPNOŚĆ. Jest to zdecydowanie największy atut tego rozwiązania. Dobra trakcja i możliwość pewnego panowania nad rowerem, przekłada się bezpośrednio na wynik. Po drugie, podczas takich imprez, w chwili awarii (czyt. „kapcia”), zazwyczaj mamy możliwość skorzystania ze wsparcia z zewnątrz. Możemy również przerwać „zabawę” i spakować roweru do samochodu. Nie ma ryzyka, że będziemy musieli prowadzić nasz bicykl przez kilkanaście kilometrów do najbliższego środka transportu publicznego, który dowiezie nas do domu.

Ostatecznie nie przekreślam jeszcze systemu tubless. Pewnie za jakiś czas ponowię próbę konwersji kół, ale wówczas skorzystam z produktów innego producenta. Może się okazać, że jednak zmienię zdanie i stanę się wiernym fanem jazdy na mleku 😉 … a na tę chwilę zostaję przy dętkach i idę na rower 🙂