Pierwszy weekend października mogę zaliczyć do szczególnie udanych. To właśnie w tych dniach (03.10 – 04.10), albo jak kto woli tej nocy 🙂 , miała miejsce II edycja maratonu rowerowego Warnija Nocą, w którym miałem przyjemność wystartować. Jest to nie tylko bardzo ciekawa impreza, ale również świetna propozycja trasy prowadzącej po terenie Warmii.

Kilka słów o…

Kiedy na początku sierpnia tego roku rozgrywał się maraton rowerowy Warnija – Szlakami Warmii, bardzo żałowałem, że nie mogłem w nim uczestniczyć. Dlatego tym bardziej ucieszyłem się, gdy otrzymałem informację, że w niedługim czasie planowana jest II edycja nocnej wersji maratonu.

Organizatorem imprez, zarówno dziennej, jak również tej rozgrywającej się po zachodzie słońca, jest Stowarzyszenie Warnija Szlakami Warmii oraz Morsy Dywity.

II edycja Nocnej Warniji to zawody, które śmiało można określić mianem Tour de Olsztyn. Trasa wyścigu, to pętla mająca swój początek i koniec w Dywitach. Prowadzi wokół stolicy Warmii i Mazur, a trasa w całości mieści się w historycznych granicach Warmii. Jej przebieg został ułożony w taki sposób, aby ominąć główne drogi tranzytowe zapewniając spokojny i bezpieczny przejazd, jednocześnie ukazując piękno naszego regionu. Co prawda nocą, w świetle lampki rowerowej niewiele zobaczymy, dlatego tym bardziej zachęcam do pokonania trasy również w ciągu dnia.

Drogi po których została wytyczona Nocna Warnija, to przede wszystkim drogi asfaltowe o różnym stanie nawierzchni. Piszę „przede wszystkim”, ponieważ na szlaku znajduje się również ok. 2 km odcinek szutrowy (o czym później), jak również krótki zjazd po bruku.

Niezależnie od tego, całą trasę swobodnie da się przejechać na dowolnym typie jednośladu, a jedyną przeszkodą może się okazać 125 km dystans, oraz 990 m przewyższenia. Nie powinno to jednak nikogo zniechęcać, ponieważ dzięki temu że trasa prowadzi wokół miasta, w razie konieczności zawsze można ją skrócić kierując się w linii prostej do Olsztyna.

Opis trasy

Tak jak wspomniałem wcześniej, początek trasy znajduje się w Dywitach, a konkretnie na parkingu przed Urzędem Gminy. Jazdę rozpoczynamy na ul. Spółdzielczej kierując się w stronę Różnowa. Dużym udogodnieniem jest znajdująca się wzdłuż jezdni ścieżka rowerowa, z której dla własnego bezpieczeństwa warto skorzystać. Po pokonaniu kilku „hopek”, docieramy do skrzyżowania Barczewo/Olsztyn, na którym skręcamy w lewo w stronę Dobrego Miasta. Utrzymujemy ten kierunek kolejno w Gadach oraz Tuławkach, a po dojechaniu do wsi Gradki skręcamy w prawo na Jeziorany. Kolejnym punktem na trasie, na którym należy zachować szczególną czujność (w obawie przed „przestrzeleniem” zjazdu), są Frączki. Na wylocie ze wsi, łagodnym łukiem jedziemy w lewo na Studziankę, skąd docieramy do Radostowa. Tu na skrzyżowaniu z drogą 593 skręcamy w lewo, w kierunku Dobrego Miasta. Chwilę później, po wyjechaniu ze wsi czeka nas długi, ale niezbyt stromy podjazd, po pokonaniu którego będzie nieco łatwiej. Patrząc na profil trasy, na szczycie wzniesienia rozpoczyna się 12 km zjazd, który kończy się w Dobrym Mieście. Niemniej jak mawia stare polskie przysłowie „jak było z górki, będzie i pod górkę” 🙂

Po wjechaniu do miasta od strony “Jutrzenki”, trzymamy się drogi z pierwszeństwem przejazdu, którą docieramy do ronda. Jadąc na wprost w kierunku kościoła, wjeżdżamy na trasę 530, gdzie rozpoczynamy długi, bo ponad 7 km podjazd w kierunku Kwiecewa. Po dojechaniu do wsi zmienia się kierunek naszej jazdy. Kilkanaście metrów za sklepem spożywczym, skręcamy w lewo na Łomy. Poza tym, że w tym miejscu stan nawierzchni ulega znacznemu pogorszeniu, w dalszym ciągu kontynuujemy jazdę pod górę. Nie są to duże przewyższenia, ale ze względu na ich długość, wyraźnie dadzą się nam we znaki. Zmagając się z terenem, po drodze mijamy takie miejscowości jak Różynka, Garzewko oraz Łomy, za którymi teren zaczyna delikatnie opadać. Dopiero dojeżdżając do Jonkowa wyraźnie odczujemy zmianę profilu trasy. W samym Jonkowie natomiast, na głównym skrzyżowaniu skręcamy w lewo w stronę Olsztyna, a następnie na rondzie znajdującym się na DK527, jedziemy prosto w kierunku Gutkowa.

Tu następuje mała rozbieżność pomiędzy trasą jaka została udostępniona przez organizatora, a drogą którą faktycznie pojechaliśmy. Z założenia przed wjechaniem na ul. Gościnną uczestnicy rajdu powinni kierować się na drogę szutrową w kierunku Łupstycha, my natomiast trzymając się asfaltów (o powodach napiszę w dalszej części wpisu) jadąc ul. Kresową, a następnie Żurawią i Perkoza docieramy do ul. Sielskiej (co widać na załączonej mapce).

Na skrzyżowaniu skręcamy w prawo, a następnie po przejechaniu po wiadukcie (albo pod 🙂 ) skręcamy w lewo w kierunku Kudyp i Naterek. Za przejazdem kolejowym jedziemy prosto w kierunku Tomaszkowa, a po dotarciu do ul. Wulpińskiej skręcamy w lewo. Stąd już długa prosta w kierunku Bartąga. Mijając kolejno wiadukty nad S51 i S16, po bruku zjeżdżamy pod wiadukt kolejowy, i dalej ul. Nad Łyną wjeżdżamy do wsi. Minąwszy kościół, kierujemy się w prawo na most na Łynie, a następnie „przecinając” rondo, rozpoczynamy stromy podjazd, który kończy się szybkim zjazdem w kierunku Bartążka. Korzystając z krótkiego wypłaszczania, łapiemy oddech i rozpoczynamy kolejną wspinaczkę w stronę „Butrynówki”, którą przecinamy jadąc dalej w stronę Starego Olsztyna. Tu już bez „niespodzianek” równiutkim asfaltem kontynuujemy jazdę wzdłuż obwodnicy Olsztyna. Po dotarciu do Szczęsnego skręcamy w prawo do Klewek. Ze względu na duże natężenie ruchu na tym odcinku, warto skorzystać ze ścieżki rowerowej, która kończy się na wysokości przejazdu kolejowego. Kilkaset metrów dalej, pilnując zjazdu na Klebark Wielki, skręcamy w lewo, a następnie kilkanaście metrów dalej ponownie w lewo w stronę stadionu.

Odcinek z Klewek do Klebarka Wielkiego, ze względu na bardzo zły stan nawierzchni, nie należy do najprzyjemniejszych, jednak już w samej wsi, po skręceniu w lewo w kierunku Olsztyna i Klebarka Małego, wjeżdżamy na nowy, równy asfalt. Kontynuując jazdę, po minięciu ogródków działkowych za Klebarkiem Małym, skręcamy w prawo w stronę Wójtowa.

Tu również proponuję małą zmianę względem oryginalnej trasy Warniji. Zamiast robić „agrafkę” i wzdłuż ul. Towarowej przebijać się na lewą stronę S16, proponuję od razu skręcić na Wójtowo. Trzymając się prawej strony „eski”, ostatecznie i tak wyjedziemy w tym samym miejscu, a logistycznie jest to łatwiejsze do ogarnięcia 🙂 .

Jadąc ul. Modrzewiową w Wójtowie, skręcamy w lewo w ul. Jaśminiową, a następnie Akacjową, Kwiatową i Wrzosową, Miętową i Lawendową, która ostatecznie doprowadza nas do ul. Jana Grzymały w Nikielkowie 🙂 Fakt, można się pogubić, ale z drugiej strony Wójtowo nie jest aż takie duże 😉

Kierując się w stronę Olsztyna, poruszając się ul. Marii Zientary – Malewskiej dojeżdżamy do skrzyżowania z ul. Letnią w którą wjeżdżamy. Następnie kilkadziesiąt metrów dalej skręcamy w lewo w stronę ul. Wiosennej którą docieramy do wsi Myki. Stąd już długa prosta w kierunku Wadąga i Kieźlin. Docierając do DK51 skręcamy w prawo do Dywit, a dalej już ścieżką rowerową do miejsca startu, gdzie kończymy trip.

Przebieg maratonu

W Dywitach pojawiłem się kilka minut przed 19:00, ponieważ na tę godzinę została wyznaczona zbiórka uczestników. Nie byłem pierwszym na linii startu. Przede mną paru zawodników zdążyło już wypełnić formularze zgłoszeniowe, pobrać numery startowe oraz książeczkę punktów kontrolnych.

Tu nastąpiło moje pierwsze pozytywne zaskoczenie. Dokonując opłaty startowej w wysokości 20,00 zł, nie liczyłem na żaden bufet. Logicznym byłoby, że powyższa kwota mogłaby wystarczyć co najwyżej na pamiątkowy medal, ewentualnie na dyplom ukończenia zawodów. Dlatego moje zdziwienie było tym większe, jak w „Stodole” znalazły się takie rarytasy jak banany, cukierki, wafelki, woda czy izotonik 🙂 . Gdybym wiedział, nie zabierałbym ze sobą aż takiej ilości batonów 😉

Po wypełnieniu formalności nastąpiła chwila oczekiwania na start, który miał nastąpić punkt 20:00. Nie był to stracony czas, ponieważ mogłem przywitać się z innymi uczestnikami maratonu, jak również zrobić sobie sweet focię z Wiedźmuchami, które dbały o oprawę artystyczną imprezy.

Z chwilą gdy zbliżała się godzina „zero”, w głośnikach coraz częściej słychać było komunikaty organizatora, w których informował o przebiegu trasy, ulokowaniu punktów kontrolnych czy możliwości skorzystania z pomocy technicznej – pełen profesjonalizm.

Na starcie pojawiło się 31 zawodników. Dbając o bezpieczeństwo uczestników, wszyscy kolarze zostali podzieleni na 3 grupy, z czego każda kolejna miała zostać wypuszczana w 3 minutowych odstępach.

Około godziny 20:00 na linii startu stanęło dziesięć pierwszych osób. Przejeżdżając pod szpalerem Wiedźmuchowych mioteł, pierwsza grupa ruszyła w kierunku Różnowa. Ja znalazłem się drugiej dziesiątce, która szybko uformowała się w miejscu ekipy która była już na trasie.

Szybkie odliczanie, miotły w górę i ruszyliśmy. Początkowo tzn. przez kilkadziesiąt pierwszych metrów jechałem spokojnie, jednak zależało mi, aby dociągnąć do pierwszej grupy, w której jechała większość moich znajomych. Po chwili rozgrzewki poszedł gaz i mknąłem przed siebie cały czas niwelując dystans między nami. Chwilę później dojechał do mnie kolega Mirek B. (pozdrawiam 😉 ), i dalej już wspólnie goniliśmy „uciekinierów” 🙂

Jak się okazało, nie odjechali zbyt daleko. Dogoniliśmy ich między Różnowem a Gadami, po drodze mijając kilku innych zawodników. Od tej pory jechaliśmy wspólnie starając trzymać się w zwartej grupie. Od czasu do czasu zdarzało się poszczególnym osobom wyrwać do przodu, ale ostatecznie za każdym razem zjeżdżaliśmy się ponownie.

Umiarkowanym tempem dojechaliśmy do pierwszego punktu kontrolnego w Dobrym Mieście, który został ulokowany na parkingu przed „Jutrzenką”. Tu kolejne pozytywne zaskoczenie. Jako, że organizatorem PK-1 była Pomoc Drogowa Bodex Express, już z daleka widać było stojącą na bulajach lawetę, przy której ustawiona była strefa bufetu. Tu również, podobnie jak na stracie, pełen wypas. Kawa, herbata, banany i słodkości 🙂 Chwila na pieczątki, uzupełnienie płynów i ruszyliśmy dalej. Tu już bardziej czujnie, ponieważ nie każdy znał dalszy przebieg Warniji. Na szczęście miałem okazję pokonywać tę trasę za dnia, więc nie groziło nam zbłądzenie, o co wcale nie tak trudno kiedy jedzie się po ciemku.

Nasz mały peletonik porwał się na podjazdach za Dobrym Miastem, ale na szczęście w Kwiecewie, tuż przed zjazdem na Łomy, znowu wszyscy byliśmy razem. Stąd już zwartą grupą jechaliśmy w stronę Różynki i Garzewka. Na wysokości Łomów znowu się porwało, ale chwila przestoju w Jonkowie i ruszyliśmy dalej – połowa trasy była za nami.

Dojeżdżając do Gutkowa ponownie się zatrzymaliśmy. Rozważaliśmy, czy jedziemy zgodnie z wytyczoną przez organizatora trasą, co oznaczałoby że ok. 2 km musielibyśmy przejechać po szutrach, czy nadkładamy drogi i równym asfaltem dobijamy do Gutkowa, a następnie w dół w stronę Łupstycha. Biorąc pod uwagę dobro grupy (większość z nas jechała na rowerach szosowych) wybraliśmy wariant nr 2. Jak się okazało był to całkiem dobry wybór, ponieważ w Gutkowie, na dwie minuty przed zamknięciem sklepu udało się kupić i uzupełnić zapas wody, jak również skosztować schłodzonego niewyskokowego napoju „zeroprocentowego” 🙂

Stąd już pokrzepieni ruszyliśmy dalej w noc. Należy wspomnieć, że pogoda wyjątkowo nam sprzyjała. Temperatura wynosiła ok 18 stopni. Jedyne co mogło zacząć przeszkadzać to bardzo silny wiatr, który zaczął nam dokuczać w chwili gdy wyjechaliśmy spod osłony drzew. Miało to miejsce na wysokości Tomaszkowa. Nie dość, że kolejno mijane podjazdy były wystarczająco męczące, to dodatkowo musieliśmy zmagać się z bardzo silnym wiatrem czołowym. Ostatecznie, tuż przed zjazdem do Bartąga, musieliśmy chwilę poczekać, aż zjedzie się cała grupa. Stąd już razem ruszyliśmy w stronę PK – 2, który został zorganizowany przez Kempingi Olsztyn. Tu również piękny bufecik – woda, kawa herbata i ciasteczka. Dla odważnych natomiast był rarytas w postaci chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym. Piszę „dla odważnych”, ponieważ o ile sam bardzo lubię smalec, tak myślę, że w konfiguracji z ogórkami kiszonymi i wodą przeplataną z izotonikiem, nie dojechałbym zbyt daleko 😉 Ale to ja …. inni chyba nie mieli z tym problemu, albo o czymś nie wiem 🙂

Po zebraniu pieczątek i krótkich wesołych pogaduchach, ruszyliśmy dalej w stronę Bartążka i Starego Olsztyna. Tu wiatr już nam tak nie doskwierał, ale podjazdy zrobiły swoje. Mało tego, pomału niektórym uczestnikom zaczęło brakować prądu w lampkach, więc w miarę możliwości ratowalismy sytuację na różne sposoby.

Spokojnym tempem przebyliśmy odcinek ze Szczęsnego do Klewek, gdzie skręciliśmy w lewo na Klebark Wielki. Wiatr który dotychczas tak nam dokuczał, stał się naszym sprzymierzeńcem. Teraz już jak na fali, cięliśmy noc mijając kolejno Klebark Wielki, Klebark Mały i Wójtowo.

Reszta trasy przebiegła równie szybko. Świadomość o szybko zbliżającej się mecie dodawała sił i w chwilę później minąwszy Nikielkowo i Myki, pokonywaliśmy kolejne hopki w Kieźlinach. Stąd już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od pięknego zakończenia trasy. Po wjechaniu na linię mety było królewskie przywitanie, wywiady, gratulacje i dekoracja medalami.

Organizator na koniec przygotował poczęstunek, co było kolejną miłą niespodzianką, na którym niestety nie mogłem zostać.

Pożegnawszy się z innymi uczestnikami maratonu, ruszyłem w drogę powrotną do domu, mijając kolejne osoby, które właśnie kończyły swój rajd.

Podsumowanie

Podsumowując. II edycja Warniji Nocą, to trasa równie malownicza co pagórkowata 🙂 . Poprowadzona drugorzędnymi drogami pętla zapewnia nie tylko możliwość podziwiania warmińskich krajobrazów, ale pozwala również na pokonanie znacznego dystansu z dala od głównych szlaków komunikacyjnych. Ma to oczywiście bezpośredni wpływ na komfort i bezpieczeństwo jazdy. Niestety, tym razem nie załączam zbyt wielu zdjęć z trasy (noc nie sprzyja ich robieniu), niemniej całą fotorelację z maratonu możecie zobaczyć na profilu Teamu Warniji jak również fanpage’u velostacja.pl.

Co do maratonu natomiast, dodam bez zbędnej kokieterii – WIELKI SZACUNEK dla wszystkich osób i firm zaangażowanych w organizację Warniji. Nie tylko tej nocnej, ale wszystkich wcześniejszych edycji, w których nie miałem przyjemności startować. Podziwiam, że są jeszcze ludzie którym chce się organizować takie eventy, i dziękuję, że mogłem w tym uczestniczyć.