Ból, drętwienie, wyczerpanie, mdłości, otarcia, walka z pogodą, ze sprzętem i z własnymi słabościami, a wszystko to na własne życzenie. Brzmi jak horror! A jednak na dystanse i wyścigi ultra, miejscówki wykupowane są na pniu. Dlaczego? W tym cierpieniu jest bowiem pewna niezdrowa przyjemność. Możliwość sprawdzenia granic swojej wytrzymałości, przygoda, oderwanie się od obowiązków dnia codziennego czy poznanie osób tak różnych, a jednocześnie tak podobnych, przyciąga jak magnes kolejnych śmiałków gotowych wejść w świat ultra. Co ciekawe, nie dotyczy to konkretnej dyscypliny kolarstwa, ponieważ na długodystansowe maratony decydują się zarówno miłośnicy szosowania jak i jazdy po szutrach. 

Długo zastanawiałem się nad tym, co takiego magicznego (albo diabelskiego) jest w tej formie aktywności i choć sam nie mam zbyt dużego doświadczenia w tym zakresie, poniżej zamieszczam kilka subiektywnych przemyśleń związanych z fenomenem szeroko pojętego ultra. 

Czym jest ultra?

Zaczynając niejako od podstaw, warto byłoby wyjaśnić, czym jest i od jakiego dystansu możemy zacząć mówić o jeździe ultra. Jest to o tyle ciekawe, że różne źródła podają inaczej. Wychodząc jednak od podstaw, czyli od samego słowa „ultramaraton”, którym przed boomem na rowerowe ultra określano imprezy biegowe, można założyć, że o ile w przypadku biegania dotyczyło to dystansów dłuższych niż regulaminowe maratony liczące max. 42 km, w przypadku jednośladów powinno być podobnie. Jednak biorąc pod uwagę, że standardowe maratony rowerowe najczęściej liczą od ok 30 km do 100 km, to w myśl zawodów biegowych, dystans 120 czy 150 km powinien być również określany jako rowerowe ultra. Otóż nie 😊. Zagłębiając się w temat zauważymy, że istnieje tu pewna dowolność. Dla niektórych ultra zaczyna się od ok 200 km. „Prawdziwi ultrasi” natomiast trzymają się tezy, że 400-500 km to ich dolna granica. Oczywiście pomijam fakt, że 200 km pokonane na szosie to nie to samo co 200 km po szutrach i lesie. Jednak, aby wprowadzić jakąś logikę do tego tekstu, umówmy się, że ów 200 km będzie naszą dolną granicą w kontekście jazdy długodystansowej. Górnej granicy nie wyznaczam, ponieważ w zależności od imprezy czy fantazji samego zawodnika, może ona liczyć nawet kilka tysięcy kilometrów. Istotną informacją dotyczącą wszystkich imprez i dystansów ultra jest jednak czas przejazdu mierzony od chwili startu do momentu przekroczenia mety. Ów wynik powinien być wartością brutto, zawierającą nie tylko faktyczny czas jazdy, ale również ten poświęcony na odpoczynek.

Mając już ustalone, że pisząc o ultra mam na myśli dystans 200+ którego przejazd mierzony jest od chwili wystartowania do momentu przekroczenia mety, jak również uwzględniając, że rodzaj nawierzchni w samej definicji nie ma najmniejszego znaczenia, warto nadmienić, że długodystansowa jazda w tej formule nie musi być zarezerwowana wyłącznie dla imprez zorganizowanych. Niejednokrotnie bowiem, ultrasi sami organizują sobie podobne wypady, bez całej otoczki związanej z komercyjnymi eventami.

Kto jeździ ultra?

Ultra nie jest dla każdego… przynajmniej nie od razu. Jazda długodystansowa wymaga dobrego przygotowania fizycznego, które niektórzy zdobywają latami. Podążając tym tropem i przyglądając się środowisku ultra zauważyłem pewną prawidłowość dotyczącą wieku uczestników. Stojąc na starcie jednej czy drugiej imprezy, jak również śledząc przebieg tych, które udostępniają listę startową z wyszczególnioną kategorią wiekową, wyraźnie da się dostrzec, że zdecydowana większość uczestników ma więcej niż 35-40 lat. Co ciekawe nie są to wyłącznie mężczyźni, ponieważ wśród zawodników panie nie są rzadkością (co cieszy), natomiast obecność młodzieży na tego typu imprezach jest niewielka. Być może wynika to z faktu, że młode osoby wolą startować w krótszych maratonach, na których dynamika jest o wiele większa, lub nie wypracowali sobie jeszcze takiej wytrzymałości, która pozwoliłaby na wielogodzinny, a czasami na wielodniowy wysiłek… a może ultra wydają się im po prostu nudne… tego nie wiem… to wszystko wyłącznie moje domysły.

Ciekawostką jest natomiast fakt, że na zawodach długodystansowych możemy spotkać osoby, które w życiu prywatnym pełnią najróżniejsze funkcje. Piękne natomiast jest to, że już na starcie podział społeczny, różnice światopoglądowe czy inne kwestie, które w jakimś stopniu kategoryzują ludzi ulegają zatarciu. Liczy się tylko rower, trasa i wiara, że uda się dojechać do mety o własnych siłach. Solidarność z ludźmi, którzy dzielą z nami trudy jazdy, czasami nawet dosłownie walcząc o przetrwanie jest unikalna. Nawet jeśli jedzie się na tzw. solo to gdzieś tam podświadomie cały czas krąży myśl, że na trasie nie jesteśmy sami. Czasami nawet krótkie minięcie przez innego zawodnika i zamienienie z nim dosłownie kilku słów może podnieść nas na duchu w chwili zwątpienia lub po prostu umila przejazd. Po dojechaniu na metę natomiast następuje coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Ogólna radość z ukończonych zawodów i przejechanej trasy niejednokrotnie sprawia, że wszelkiego rodzaju dystans ulega całkowitemu i natychmiastowemu zatarciu, powodując, że ludzie, którzy jeszcze chwile temu stali sobie obcy na starcie imprezy, po przekroczeniu mety rozmawiają ze sobą jak starzy znajomi.

Czy warto jeździć ultra?

Powyższe argumenty o możliwości poznania pozytywnie zakręconych osób oraz nawiązania znajomości, które w wielu przypadkach niejednokrotnie przeradzają się w przyjaźń, to tylko niektóre z powodów, dla których zdecydowanie warto wystartować w ultramaratonie. Jeśli natomiast dodamy do tego możliwość sprawdzenia granic swojej wytrzymałości, doświadczenia niezwykłej, choć czasami bolesnej przygody jak również oderwania się od trosk dnia codziennego, wówczas odpowiedź na pytanie o to, czy warto jeździć w ultra brzmi TAK.

Patrząc jednak nieco bardziej przyziemnie, licząc koszty związane ze startem oraz samym przygotowaniem do udziału w imprezie, to odpowiedź nie jest już taka oczywista. Pomijając sam fakt konieczności posiadania roweru oraz wyposażenia niezbędnego do wypadów długodystansowych, do startu w większości zawodów, poza niemałym wpisowym, należy doliczyć koszty dojazdu, noclegu czy wyżywienia. Sumując wszystkie wydatki, robi się z tego całkiem spora kwota, na którą nie każdy może sobie pozwolić. Z tego względu ta część „ultrasów”, której celem jest pokonanie założonego dystansu i cieszenie się jazdą, traktując udział w zawodach jako ewentualny dodatek, woli zrezygnować z wpisowego, organizując wyjazd na własnych zasadach.

Mając to wszystko na uwadze, patrząc przez pryzmat kosztów związanych z udziałem w komercyjnych zawodach ultra, zasadność startu w maratonach długodystansowych jest bardzo indywidualną kwestią.

Czy łatwo jest pokonać dystans ultramaratonu?

Odpowiedź na pytanie jest prosta. Nie spotkałem jeszcze osoby (ani o takiej nie słyszałem), która niejako z marszu (nie będąc aktywną fizycznie) longiem pokonałaby dystans kilkuset kilometrów. Doprecyzowane pytanie powinno brzmieć „jak ciężko jest pokonać dystans ultra?”.

Otóż na stopień trudności ultramaratonu wpływa bardzo wiele czynników. Część z nich związana jest bezpośrednio ze stopniem przygotowania samego zawodnika, jak również profilem trasy. Dystans, suma przewyższeń, rodzaj nawierzchni oraz panujące warunki pogodowe to czynniki, które niejako ściśle związane są z charakterem danej trasy. Po starcie każdy walczy w takich samych warunkach, co niejako stawia wszystkich w jednakowej sytuacji. Jednak, nie bez znaczenia jest sprzęt, który odgrywa tu bardzo ważną rolę. Powinien on być możliwie najlepiej dobrany i skonfigurowany do rodzaju trasy, panującej na niej warunków oraz trybu samej jazdy. Im lepiej przygotujemy się w kwestii sprzętowej, tym efektywniej będziemy jechać.

Najważniejsze jest jednak przygotowanie fizyczne, które do pewnego momentu pozwala na zatarcie różnic wynikających z klasy sprzętu. To od tego w jakiej jesteśmy formie będzie zależało jak łatwo będziemy pokonywali kolejne kilometry. Wielogodzinne wyjeżdżenie, znajomość techniki jazdy czy obycie z rowerem to kluczowe czynniki wpływające na przebieg jazdy i nasze samopoczucie na trasie. Jeśli chcemy dojechać do mety o własnych siłach, warto przed startem nieco treningowo pokręcić.

Pozostając jeszcze na chwilę przy kwestii przygotowania fizycznego, podczas zakulisowych rozmów podczas nagrywania jednego z odcinków podcastu Warmia Bike ciekawą kwestię poruszył nasz gość Arek Cała, który jest organizatorem cyklu wyścigów Milko Mazury MTB. Otóż rozprawiając nad fenomenem popularności gravelowych wyścigów ultra, padło pytanie, czy łatwiej przygotować się do jednorazowego wyścigu ultra, czy raczej większą pracę i więcej wyrzeczeń musi poświęcić przygotowujący się do etapowych zawodów MTB zawodnik.

Oczywiście mam swoją teorię na ten temat, niemniej zachowam ją dla siebie. To samo dotyczy kwestii wspomnianej wcześniej popularności ultra – czy wynika ona z faktycznej potrzeby uprawiania ekstremalnego sportu czy jest może elementem mody, która niebawem przeminie? Czas pokaże 😉.

Czy ultra jest zdrowe?

Nie, i jest to moja subiektywna opinia. Nie chodzi mi oczywiście o jeden czy dwa starty w sezonie, ale o nadmierne eksploatowanie własnego organizmu i uprawianie sportu w sposób dalece wychodzący poza zdrowy rozsądek. Może zabrzmię tetrykiem, ale przy braku regeneracji, odpowiedniej diety, dobrze ułożonego planu treningowego oraz związanego z nim szeregu ćwiczeń ogólnorozwojowych, forsowanie własnego ciała, jazda w bólu, zarywanie nocy czy wystawianie się na niebezpieczeństwa związane z jazdą w otwartym ruchu ulicznym to szybka droga do kontuzji lub wypadku. Zmęczenie będzie tym większe, że zdecydowana większość zawodników ultra, nawet jeśli celuje w podium, prowadzi normalne życie zawodowe i rodzinne, które też pochłania czas jednocześnie uniemożliwiając właściwą regenerację.

No chyba że… nasze starty traktujemy jako przygodę bikepackingową, nastawiając się, że gdzieś po drodze, w bliżej nieokreślonych okolicznościach na chwilę przymkniemy oko, pozwalając naszemu organizmowi na złapanie drugiego oddechu. 

Podsumowując ten nieco przydługi wpis uważam, że ultramaratony to świetna zabawa, która nie tylko pozwala na poznanie wartościowych ludzi (tych nie wartościowych też 😉 ), pokonanie własnych słabości, a przede wszystkim, co dla mnie stanowi wartość nadrzędną, możliwość pojeżdżenia na rowerze 😊

Dlatego, kto jeszcze nie miał okazji a chciałby spróbować swoich sił w długodystansowej jeździe, gorąco do tego zachęcam. Nie trzeba być herosem ani dysponować sprzętem za miliony – wystarczy sprawny rower, odrobina chęci i odwaga, żeby ruszyć z miejsca 😊.