Warmia też umie w MTB… a zwłaszcza Warmia MTB, które to stowarzyszenie, wraz z Gminą Dywity, Dywickim Gminnym Zrzeszeniem LZS oraz plejadą partnerów, zafundowali nam kawał solidnego ścigania, rozgrywanego w formule XCO.
W piękny niedzielny poranek 24.09.2023 r., na przystani kajakowej w podolsztyńskim Brąswałdzie, rozegrały się zawody w kolarstwie górskim. Swoich sił mógł spróbować dosłownie każdy, bez względu na wiek, płeć czy poziom wytrenowania. Program eventu „Brąswałd MTB”, bo pod taką nazwą odbyła się cała impreza, ułożony był zarówno z myślą o dzieciach, które ścigały się na specjalnie wytyczonej pętli, jak również amatorach (i nie tylko) jazdy w terenie. A trzeba przyznać, że ów teren do najłatwiejszych nie należał. Co prawda, zawodnicy do wyboru mieli dwie trasy: AMATOR i PRO, jednak zostały one wytyczone m.in. przez Grzegorza i Mateusza Maleszka, których to postaci pasjonatom kolarstwa górskiego raczej nie trzeba przedstawiać. Każda z pętli liczyła około 4 km i pokonywana była cztero lub pięciokrotnie. Całkowity dystans uzależniony był od kategorii wiekowej oraz płci. Organizatorzy zadbali o to, aby każdy z zawodników mógł wybrać optymalny dla siebie wariant. W mojej ocenie, mistrzostwo polegało na tym, że zarówno trasa PRO, jak też AMATOR, były wyzwaniem dla każdej z grup. Nie było mowy o taryfie ulgowej. O ile w przypadku PRO, główną trudność stanowiły wymagające sekcje, które bez umiejętności technicznej jazdy w terenie mogły być trudne do pokonania lub wręcz niebezpieczne, tak na pętli AMATOR, zawodnicy przede wszystkim zmagali się z przewyższeniami. Jak łatwo się domyślić, im szybciej chciało się je podjechać, tym cięższy stawał się wyścig. Zresztą, liczne podjazdy, kręte single, wąskie ścieżki czy usiane korzeniami dukty nie ułatwiały zadania żadnemu ze startujących – bez względu na wybraną trasę.
Na kilka dni przed startem, aby nieco lepiej zorientować się w terenie, zrobiłem objazd trasy AMATOR. Mając świadomość, że na liście startujących znajduje się blisko 100 osób, w mojej głowie zrodził się scenariusz, że po ruszeniu peletonu (start wspólny), wszystko zatka się na pierwszym singlu czy podjeździe. Na szczęście, organizator przewidział taką ewentualność i zarządził rozjazdówkę, pozwalającą na rozciągnięcie się stawki. Było to bardzo dobre i przemyślane posunięcie, które zdecydowanie ułatwiło jazdę i wpłynęło na bezpieczeństwo podczas wyścigu.
Sama organizacja imprezy, oznakowanie trasy, komunikaty przedstartowe jak i prowadzenie eventu były jasne i czytelne. Poruszanie się po pętli również nie sprawiało trudności. Pomimo dużego wysiłku, ciągłej zmiany kierunków jazdy, stromych podjazdów czy karkołomnych zjazdów ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, którędy jechać. Duże podziękowania oraz słowa uznania należy skierować również w stronę OSP Brąswałd, odpowiadającej za zabezpieczenie trasy w miejscach przecięcia z drogą do elektrowni. Bardzo odpowiedzialna i niezwykle potrzebna praca.
Traktując ten wpis nieco osobiście, muszę przyznać, że pomimo dużego zmęczenia, uczestniczenie w Brąswałd MTB dało mi sporo radości. Dobrze przygotowana i malownicza trasa, piękna pogoda czy ogólny „luz” zawodników (przynajmniej ja nie wyczułem niepotrzebnej napinki), sprawiał, że zarówno na trasie jak i poza nią, atmosfera była naprawdę świetna. Podejście organizatorów to jedno, ale zachowanie uczestników to drugie. Nie było przepychanek, niebezpiecznej jazdy czy nieprzyjemnych sytuacji. Co więcej, w przypadkach, gdy po drugim okrążeniu zaczęliśmy dublować niektórych zawodników, nawet na wąskich singlach (których na trasie nie brakowało), nie było niepotrzebnej nerwówki. Każdy czekał na dogodną możliwość do wyprzedzenia.
Skłamałbym natomiast, gdybym stwierdził, że ukończenie zawodów przyszło mi lekko… wręcz przeciwnie. W Brąswałd MTB wystartowałem niejako „z marszu”, bez żadnego przygotowania pod MTB. Cały sezon spędziłem na gravelu i szosie jeżdżąc znacznie dłuższe dystanse. Kondycyjnie ma się to nijak do mocno interwałowej pętli liczącej „tylko” 4 km. Pięciokrotne pokonanie jej „pełnym piecem” powodowało, że kilkukrotnie w trakcie wyścigu zadałem sobie pytanie „…i na co mi to było?”. Jednak widząc innych zawodników, którzy jak mniemam, przeżywali podobne rozterki, miałem świadomość, że nie jestem w tym sam. Zarówno to, jak również perspektywa stale zmniejszającego się dystansu, motywowały mnie do dorzucenia kilku wattów na korby. Ostatecznie udało mi się ukończyć zawody na zadowalającym 14 miejscu.
Ciekawostką były natomiast maszyny, na których postanowili wystartować zawodnicy. Oczywiście z uwagi na charakter trasy, w miażdżącej większości były to rowery MTB, jednak wśród nich znajdowały się typowe rowery do XC, ale także fulle oraz popularne rowery ATB. W trakcie jazdy udało mi się dostrzec także maszynę do kolarstwa grawitacyjnego, niemniej największe wrażenie zrobiło na mnie pojawienie się na trasie przełajówki. Pokonanie kilku pętli na sztywnym rowerze z barankiem, którego geometria i napęd bardziej nadają się na szosę i szutry niż do lasu, z pewnością nie przyszło zawodnikowi łatwo…, ale jak widać, dla chcącego nic trudnego .
Po odebraniu pamiątkowego medalu i złapaniu chwili oddechu, zrobiło mi się nawet żal, że impreza dobiegła końca. W przyszłym roku postaram się nieco lepiej przygotować do startu. Mam nadzieję, że uda mi się poprawić wynik o jedno lub dwa miejsca…