Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad tym, dlaczego nowe rowery kosztują tyle ile kosztują. Czy faktycznie ich funkcjonalność, jakość wykonania czy opieka gwarancyjna są warte wydawania wielu, czasami nastu i więcej tysięcy złotych na zakup wymarzonej maszyny? Czy jednocześnie oznacza to, że nabywając nieco tańszy rower ograniczamy się co do możliwości czerpania przyjemności z jazdy, startów w amatorskich zawodach czy wygodnego przemieszczania się po mieście?
Gdzie jest ta niewidzialna granica, która oddziela punkt, w którym korzystny stosunek jakości do ceny zaczyna ustępować precyzji marketingu? Jak nie popaść w przesadę i nie dając się ponieść namowom skutecznych i kolorowych reklam, po prostu kupić rower na miarę swoich potrzeb?
Są to pytania otwarte na które każdy z nas ma prawo odpowiedzieć inaczej. Niewątpliwie jest to zagadnienie, które rozpala nie tylko internetowe środowisko rowerowe czy jest tematem przewodnim wielu ustawek, ale przede wszystkim, sprawia, że niejednokrotnie przed zakupem toczymy walkę sami z sobą. Pytanie tylko które argumenty wygrają? Rozsądek i faktyczna potrzeba czy siła sugestii reklamy i środowiska…
Funkcjonalność
Nie ulega wątpliwości, że wprowadzenie pewnych rozwiązań czy innowacji technologicznych wymaga olbrzymiego nakładu pracy, a co się z tym wiąże również zaangażowania znacznych środków finansowych. Przed wprowadzeniem na rynek danej nowinki, producenci oczywiście robią wnikliwy research dotyczący faktycznych potrzeb użytkowników. Jeśli jest to funkcjonalne rozwiązanie, którego pojawienie się w produkcji było, nazwijmy to, oddolną inicjatywą czy sugestią wielu rowerzystów czy kolarzy, wówczas sukces jest gwarantowany. W tego typu sytuacji pozostaje jedynie kwestia ustalenia ceny jaką końcowy użytkownik będzie w stanie za dane rozwiązanie zapłacić. Jeśli będzie ono spełniało oczekiwania względem funkcjonalności, trwałości czy wytrzymałości, to znaczna część osób zapewne nabędzie taki produkt, nawet jeśli jego cena znacząco przekroczy szeroko rozumiane koszty produkcji.
Odmienną sytuacją jest proces wprowadzania na rynek rozwiązań, które z użytkowego punktu widzenia niezbyt wiele wnoszą do amatorskiego poziomu kolarstwa czy rowerowania. Niejednokrotnie możemy zauważyć, jak poszczególni producenci, chcąc wyróżnić się na tle konkurencji, opracowują innowacyjne (swoje) rozwiązania, które poza faktem, że technicznie niewiele różnią się od tych już dostępnych na rynku, wprowadzają niemałe zamieszanie. Mam tu na myśli ilość niekompatybilnych ze sobą systemów czy komponentów, które, aby ze sobą współpracowały muszą być dobierane zgodnie z zaleceniami i katalogami producentów – co generuje zysk wyłącznie tych firm, które w swojej ofercie mają dany asortyment.
Oczywiście mam świadomość, że na wszystko są patenty i każda marka kładzie duży nacisk na zachowanie na wyłączność najnowszych rozwiązań, niemniej czy przekonywanie wszystkich, że właśnie wprowadzony na rynek produkt jest najlepszy sprawi, że będziemy jeździć lepiej?
Na pewno nie będzie taniej… Tak jak wspominałem wcześniej, nowe technologie kosztują i nie chodzi mi o cenę nabycia, ale również późniejszego serwisu. Posługując się przykładem popularnych systemów amortyzacji jakie ostatnio co raz częściej pojawiają się w gravelach, jak również bazując na opiniach użytkowników, można wywnioskować, że wydatek rzędu kilkunastu i więcej tysięcy jaki należy ponieść nabywając rower wyposażony w pochłaniający drgania mostek czy sztycę jest nieadekwatny do jego skuteczności jak również awaryjności. Niejednokrotnie można spotkać się z opinią, że zdecydowanie lepiej (i taniej) jest założyć grubsze opony na niższym ciśnieniu, które równie dobrze będą pochłaniały drgania podczas jazdy po nierównej szutrowej nawierzchni.
Chciałbym w tym miejscu wyraźnie zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem postępu czy wprowadzania nowych rozwiązań na rynek. Wręcz przeciwnie, gorąco kibicuję wszystkim producentom pracującym nad kolejnymi rozwiązaniami. Niemniej uważam, że niejednokrotnie są to produkty nieco przereklamowane, a ich skuteczność nie idzie w parze z ceną.
Oczywiście mówię tu o zastosowaniu w amatorskiej odmianie kolarstwa i rowerowania, za którymi nie stoją oczekiwania względem wyników, osiągów czy dyspozycji, a całość nie jest finansowana przez niezliczoną rzeszę bogatych sponsorów.
Materiały
Stal, aluminium, karbon czy tytan to materiały, na bazie których budowane są wszystkie dostępne na rynku rowery. Waga, sztywność, sposób produkcji czy cena jaką należy zapłacić za komponenty wykonane z konkretnego surowca są tak odmienne, jak różne są ich nazwy. Jednak w przeciwieństwie do poszczególnych systemów oraz rozwiązań technologicznych, odnoszę wrażenie, że to właśnie przy ramach, a będąc bardziej precyzyjnym, przy materiałach z jakich są wykonane, producenci nie starają się na siłę przekonywać nas o wyższości jednych materiałów nad drugimi. Być może wynika to z faktu, że zdecydowana większość rowerzystów czy kolarzy, ma świadomość, że nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania, a zastosowanie ramy wykonanej z konkretnego rodzaju materiału, powinno być uzależnione od sposobu jej użytkowania.
Na tym polu bój toczy się przede wszystkim z uwzględnieniem geometrii, kształtów oraz jakości wykonania i wykończenia poszczególnych modeli ram. Jest to bowiem kluczowy aspekt mający wpływ na charakterystykę, funkcjonalność, efektywność jazdy jak również ostateczny wyglądu roweru. Poza faktem bowiem, że rower ma spełniać nasze oczekiwania względem wytrzymałości, wagi, sztywności czy możliwości zamontowania dodatkowego osprzętu, liczy się również to, jak będzie się prezentował. Nie ma co ukrywać – zdecydowana większość z nas pierwszego wyboru dokonuje właśnie ze względu na design.
Oczywiście, żeby nie było za łatwo, ramy poszczególnych producentów projektowane są z myślą o konkretnych systemach, co w późniejszej fazie wymusza montaż dedykowanych rozwiązań, niemniej co do samego zastosowania konkretnego rodzaju ramy raczej nie jesteśmy na siłę przekonywani.
Pozostaje oczywiście kwestia ceny jaką każdy z nas jest gotów zapłacić za rower zbudowany na bazie ramy wykonanej z konkretnego materiału i jest to kwestia do indywidualnego przemyślenia.
Poziom wytrenowania a klasa roweru
Najważniejsze pytania zostawiłem na koniec. Co prawda nurtują mnie od jakiegoś czasu (niepersonalnie), niemniej nie będę starał się na nie odpowiedzieć wprost, ponieważ tak jak wspominałem na wstępie, każdy ma prawo do własnej opinii, którą należy uszanować.
„Czy potrzebny mi drogi, zaawansowany technologicznie rower?”, „czy posiadanie takiego jednośladu uczyni mnie lepszym rowerzystą/kolarzem?” i ostatecznie „czy na drogim rowerze szybciej zajedziemy dalej?”. „Potrzeba” to kwestia bardzo indywidualna, ponieważ wynika z własnych oczekiwań i możliwości. Jeśli bowiem założymy sobie, że chcielibyśmy nabyć ultralekki rower wyposażony w najwyższej klasy osprzęt, przy założeniu, że możemy sobie na to pozwolić, wówczas odpowiedź jest jednoznaczna i osobiście nie miałbym takiego dylematu. Jeśli jednak mamy ograniczony budżet, wówczas należałoby podejść do takiego tematu bardziej racjonalnie. Skupić się na elementach, na których faktycznie nam zależy, a następnie drogą eliminacji, ograniczyć możliwość wyboru jednośladu, który mieści się w kwocie, jaką przeznaczyliśmy na ten cel.
Ciekawszymi są pytania o to, czy droższy rower uczyni nas lepszym kolarzem/rowerzystą oraz czy na drogim rowerze szybciej zajedziemy dalej? W wielu przypadkach oczywiście tak jest, z wyłączeniem tego drugiego pytania, ponieważ przyglądając się chociażby zawodnikom amatorsko startującym w zawodach ultra, można zauważyć, że znaczna część z nich pokonuje niewyobrażalne wręcz dystanse na zwykłych budżetowych rowerach. Jednak to, czy drogi rower sprawi, że będziemy lepsi… niekoniecznie… Oczywiście różnica pomiędzy drogim a tanim rowerem będzie wyraźnie zauważalna, niemniej to stopień wytrenowania będzie tu odgrywał kluczową rolę. Nawet najlżejszy rower czy najlepsze koła nie będą w stanie zrekompensować różnicy wynikającej po prostu z braku kondycji. Dlatego, w mojej ocenie, zakup drogiego roweru warto byłoby poprzedzić efektywnym treningiem. Wówczas będziemy w stanie docenić walory maszyny, jak również wykrzesać z niej maksimum możliwości.
Odrębną kwestią jest fakt, że osoby, które zazwyczaj są w stanie wydać potężne pieniądze na dobrej klasy sprzęt, z różnych powodów mogą poświęcić więcej czasu na samą jazdę, co oczywiście ostatecznie przekłada się na wyniki… niemniej jest to temat na oddzielny wpis.
“Kiedyś było lepiej”
Zamykając temat, jeszcze raz chciałbym zaznaczyć, że nie jestem przeciwnikiem nabywania pięknych, zaawansowanych technologicznie maszyn. Co więcej, niebywałą wręcz radość sprawia mi możliwość poznawania nowych technologii, ich budowy czy zasad pracy. Niemniej, nie jestem przekonany, czy kwota jaką należy za nie zapłacić jest adekwatna do jakości wykonania i funkcjonalności, oraz czy w amatorskim wykonaniu kolarstwa, wykorzystanie rozwiązań „żywcem” zaczerpniętych z parku maszyn światowego peletonu ma racjonalne uzasadnienie w rzeczywistym świecie, gdzie zdecydowana większość z nas nie jest w stanie sobie pozwolić na takie wydatki i co więcej, ze względu na przepaść dzielącą nas od „prosów” nawet po zakupie nie będziemy w stanie w pełni wykorzystać możliwości maszyny.
Co więcej, odnoszę też wrażenie, że nowe rozwiązania, pomimo kosmicznych technologii są mniej trwałe. To tak jakby były zaprojektowane z myślą o konkretnym okresie użytkowania, po upływie którego o ile nie udamy się na serwis będziemy zmuszeni wymienić znacznie więcej kosztownych części lub co gorsza, nabyć nowe komponenty. Taka polityka niestety przekłada się nie tylko na rynek części i podzespołów rowerowych, ale również na inne gałęzie przemysłu.
W mojej ocenie, z punktu widzenia użytkownika najkorzystniejszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie na rynek funkcjonalnego i trwałego produktu lub grupy produktów, co nie jest rzeczą nieosiągalną, jednak dla producentów oznaczałoby niechybnie śmierć głodową, ponieważ po nasyceniu rynku w sprzęt, zmalałaby potrzeba nabywania kolejnych egzemplarzy danego asortymentu. Natomiast przy aktualnym stanie rzeczy, kupując produkty które wymagają regularnego serwisu i wymiany, korzystanie wpływa to na gospodarkę poszczególnych firm dając im jednoczesną możliwość dalszego rozwoju – i tu koło się zamyka.
Dobra tresc 🙂
Dzięki za artykuł. Zastanawiałem się właśnie ostatnio nad tym, czy jest jakaś kwota poniżej, której nie opłaca się kupować rower, bo dobry rower musi kosztować. Ciekawiło mnie też co konkretnie wpływa na tak wysoką cenę, niektórych rowerów. Dzięki.
Moim zdaniem istnieją argumenty zarówno za jak i przeciw, gdy przychodzi decyzja o zakupie roweru. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli nie masz wygórowanych oczekiwań, to możesz jeździć na tanim rowerze dostępnym w marketach.
Jednakże, warto zaznaczyć, że dokonując przesiadki z budżetowego roweru lub modelu z niższej półki na wyższy, odczuwa się różnicę w wielu aspektach. Już na pierwszych przejażdżkach można zauważyć różnicę, począwszy od płynniejszej zmiany biegów, a skończywszy na wygodniejszym siedzeniu, które zwykle jest lepszej jakości. Nie koniecznie trzeba inwestować w rower za kilka tysięcy złotych, ale nawet umiarkowana podwyżka klasy roweru może wprowadzić zupełnie nowy poziom przyjemności z jazdy. Osobiście, kilka lat temu, dokonałem takiej przesiadki z ciężkiego, nieco nieporęcznego roweru na Bergamonta z podstawowym osprzętem Alivio. To była zupełnie nowa jakość jazdy, zmieniła się nawet kultura jazdy, a hamulce hydrauliczne okazały się znacznie lepsze. Wprawdzie wymiana części mogła być droższa, ale przy rocznym przebiegu ograniczyłem ją tylko do jednej naprawy, podczas gdy wcześniej zdarzało mi się co chwilę naprawiać lub wymieniać części.