Rudziska Pasymskie to niewielka mazurska osada położona nad malowniczym jeziorem Kalwa, która, poza tym, że jest niezwykle urokliwa, kryje w sobie znacznie więcej atrakcji niż mogłoby się z pozoru wydawać. Pozostałości po skoczni narciarskiej w okresie międzywojennym służącej niemieckiej kadrze jako obiekt szkoleniowy, powoli wchłaniane przez las ruiny Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego czy opuszczone budynki działającego niegdyś prężnie ośrodka wypoczynkowego „Rudka” to świadectwa niezwykle bogatej historii tego regionu. I nawet teraz, gdy obiekty te świecą pustkami, są dosyć często odwiedzane przez miłośników urbexu, pasjonatów ASG czy przypadkowych turystów – takich jak ja 😊

Kilka słów o…

Niniejszy wpis różni się nieco od pozostałych tras jakie dotychczas zamieszczałem na blogu. Po pierwsze, Rudziska Pasymskie pomimo niewielkiej odległości od Olsztyna leżą już poza granicami historycznej Warmii, przez co z założenia nie wpisują się tematycznie w kategorię „Moja Warmia”. Druga kwestia dotyczy natomiast sposobu samego opisu. Pomysł na rowerowy wypad tym razem nie uwzględniał trasy samej w sobie. Głównym założeniem było bowiem dotarcie na miejsce możliwie najkrótszą drogą, a celem wycieczki był opuszczony ośrodek wypoczynkowy „Rudka”, ruiny Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego oraz położona nieopodal skocznia narciarska. Jazda na rowerze o dziwo w tym wypadku miała drugorzędne znaczenie.

Opis trasy

Niniejszy wpis różni się nieco od pozostałych tras jakie dotychczas zamieszczałem na blogu. Po pierwsze, Rudziska Pasymskie pomimo niewielkiej odległości od Olsztyna leżą już poza granicami historycznej Warmii, przez co z założenia nie wpisują się tematycznie w kategorię „Moja Warmia”. Druga kwestia dotyczy natomiast sposobu samego opisu. Pomysł na rowerowy wypad tym razem nie uwzględniał trasy samej w sobie. Głównym założeniem było bowiem dotarcie na miejsce możliwie najkrótszą drogą, a celem wycieczki był opuszczony ośrodek wypoczynkowy „Rudka”, ruiny Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego oraz położona nieopodal skocznia narciarska. Jazda na rowerze o dziwo w tym wypadku miała drugorzędne znaczenie.

Co warto zobaczyć?

Do samych Rudzisk Pasymskich dojechałem przez las po drodze mijając malownicze jeziora Serwent i Dłużek. Wspominam o tym dlatego, ponieważ mimo że tego dnia wszystko spowite było w szaro-burych barwach, stanowiły one miłe dla oka obrazki.

Zwiedzanie osady rozpocząłem natomiast od znalezienia pozostałości po skoczni narciarskiej. Nawiązując do tego o czym pisałem powyżej, w okresie międzywojennym korzystali z niej reprezentanci kadry niemieckiej. Warto bowiem wiedzieć, że swego czasu w Rudziskach Pasymskich (z tego co udało mi się wyczytać) istniał ośrodek narciarstwa nizinnego.

Samej skoczni, a w zasadzie tego co z niej zostało, nie sposób przeoczyć. Jest to długa i stroma góra z nadal nie zarośniętym pasem, która klinem wcina się w ścianę lasu. Przyznam szczerze, że wybierając drogę „na skróty”, bezpośrednie wejście z rowerem na szczyt stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Stojąc natomiast w jej najwyższym punkcie, starałem wyobrazić sobie jak wyglądała ona w latach świetności. Musiało to robić wrażenie. Podjąłem próbę uchwycenia na zdjęciach jej rozmiaru i stromizny, niemniej każde kolejne pstryknięcie mocno „wypłaszczało” obraz, przez co same foty wyglądają dość skromnie.

Zaspokoiwszy swoją ciekawość następnie ruszyłem w kierunku ruin Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego, który znajduje się dosłownie kilkadziesiąt metrów niżej. Częściowo wchłonięte przez las pozostałości budynku nadal pozwalają podziwiać jego architekturę.

Z tego co udało mi się dowiedzieć, uniwersytet jako instytucja działał prężnie w latach 1945-1950 i 1957-1960, a jego głównym celem było edukowanie lokalnej ludności mazurskiej, która posługiwała się wyłącznie gwarą i językiem niemieckim. Po zakończeniu działalności obiekt jeszcze kilkukrotnie zmieniał właściciela, aż w końcu popadł w totalną ruinę.

W chwili obecnej obiektowi grozi zawalenie, co dla przebywających w jego obrębie stanowi oczywiste zagrożenie. Co więcej, poza tym, że z każdej ze ścian może się coś oderwać, również w ziemi znajduje się wiele odkrytych dziur i wykopów które stanowią pułapki dla przypadkowych osób. Co prawda, ze śladów na śniegu dało się wyczytać, że pomimo iż obiekt jest w ruinie, nadal jest stale odwiedzany. Domyślam się natomiast, że w większości przypadków osoby, które zapuszczają się w tę zapomnianą okolicę, to podobni do mnie turyści poszukujący lokalnych „atrakcji”.

Ostatnim etapem „wycieczki” był opuszczony ośrodek wypoczynkowy „Rudka”. Po jego rozmiarach oraz samym usytuowaniu można się domyślać (chyba, że ktoś pamięta), jak prężnie działający musiał to być obiekt. Nawet teraz, kiedy po ponad 20 latach od zamknięcia spojrzy się na poszczególne budynki czy rozpościerającą się ze schodów wejściowych panoramę jeziora Kalwa, aż dziw bierze, że miejsce z takim potencjałem nadal jest opuszczone…no może nie do końca 😊

Przemierzając opuszczone i zdewastowane hole, pokoje czy korytarze dawnego hotelu można zauważyć, że mimo wszystko tętnią one życiem. Co prawda nie uświadczy się w nich obecności pensjonariuszy, jak również nie usłyszy nic poza wyciem wiatru i szumem drzew, jednak da się zauważyć, że miejsce jest regularnie odwiedzane przez miłośników ASG oraz graficiarzy. Świadczą o tym tysiące plastikowych kulek zalegających dosłownie we wszystkich pomieszczeniach, jak również kolorowe malunki zdobiące ściany budynku.

Budowle zachowane są nad wyraz dobrze i pomimo widocznych śladów po szabrownikach oraz uszkodzeniach powstałych na skutek naturalnego starzenia się obiektów, zarówno ściany jak i dach nie grożą zawaleniem. Samo poruszanie się po budynkach jest względnie bezpieczne. Na załączonych w galerii zdjęciach widoczne są jedynie fragmenty obiektów, niemniej w rzeczywistości ośrodek jest znacznie większy.

„Rudka” była ostatnim punktem zwiedzania w tym dniu, a jako że w trakcie wypadu temperatura oscylowała w granicach -4°C, nie chciałem zbyt długo wystawiać się na działanie mrozu. Z tego względu ruszyłem w drogę powrotną postanawiając, że na pewno jeszcze raz odwiedzę to miejsce – tyle że latem.