Słońce zaszło, kurz opadł, a niektóre części ciała nadal bolą 😊 To wszystko po imprezie jaka odbyła się kilka dni temu w moim rodzinnym mieście. W minioną niedzielę tj. 12 czerwca z plaży w olsztyńskim Kortowie wystartowała pierwsza ultra ustawka zorganizowana przez Olsztyński Gravel. Wydawać by się mogło, że w dobie rosnącej popularności imprez typu ultra, nic nie jest już w stanie zaskoczyć, jednak w zestawieniu z podobnymi eventami organizowanymi w Olsztynie, czy nawet na całej Warmii i Mazurach, było to wydarzenie, które na pewno na długo zapadnie mi w pamięć.

Wyjątkowość tej ustawki polegała na tym, że pomimo tego, że jak sądzę, była to prywatna inicjatywa kolegów z OG (jeśli się mylę to proszę, poprawcie mnie), to dzięki profesjonalnemu podejściu do organizacji całego przedsięwzięcia, wszystko dopięte było na ostatni guzik.

Uczestnicy mieli zapewnione nie tylko numery startowe, pomiar czasu (na podstawie śladu ze Stravy), czy rozmieszczone na trasie punkty żywieniowe, ale mogli również w formie sportowej rywalizacji walczyć o nagrody ufundowane przez Centrum Rowerowe z Olsztyna. Po zakończonej jeździe natomiast można było skorzystać z poczęstunku ufundowanego przez Grand Hotel Tiffi w Iławie. A wszystko to bez opłaty startowej.

Trasa

Najważniejsza natomiast była trasa, która ułożona w formie pętli liczyła 204 km i ok. 1800 m przewyższeń. Pomimo tego, że od wielu lat przemierzam Warmię i Mazury na rowerze, to jazda po tak wyrysowanym śladzie była dla mnie czystą przyjemnością. Chociaż muszę przyznać, że miejscami było ciężko. Już samo pokonanie takiego dystansu może stanowić wyzwanie, jednak połączenie kilometrów, ze stromymi podjazdami i nie zawsze równą nawierzchnią kilkukrotnie potęgowało wysiłek. Trzeba bowiem nadmienić, że jak na gravelową trasę przystało nie brakowało tu szerokich (i szybkich) dróg szutrowych, leśnych duktów czy dziurawych asfaltów. Jednak największa zabawa zaczynała się na kocich łbach i betonowych płytach, gdzie potrafiło solidnie „wytelepać” 😊.

Zmęczenie jednak po wielokroć było zrekompensowane przez malownicze widoki lasów, jezior i rzek… a nawet gór 😊 Trasa prowadziła bowiem z Olsztyna do Rezerwatu Źródła Rzeki Łyny, a następnie położonego o wiele wyżej Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich. Kto jechał ten poczuł, jak bardzo może zapiec noga podczas walki z tamtejszymi podjazdami. Na szczęście droga powrotna pozbawiona była większych przewyższeń, więc spokojnym równym tempem można było cieszyć oko (i nogę) szerokimi szutrami. Słowa uznania i podziękowania kieruję w stronę organizatorów, którzy dzień wcześniej objechali całą trasę, a na FB udostępnili racebook z najważniejszymi informacjami dotyczącymi sklepów, w których można było uzupełnić zapasy. Stanowiło to duże udogodnienie, zwłaszcza dla osób, które planowały jechać „na lekko”.

Start

W samej imprezie startowałem dwa razy 😊 Pierwszy, oficjalny start odbył się punktualnie o 7:10. Niestety po przejechaniu 20 km pękła mi linka tylnej przerzutki, więc zmuszony byłem przerwać jazdę i na dość twardym przełożeniu wrócić do domu, gdzie po szybkim przepakowaniu i zmianie roweru powróciłem na trasę.

Niestety w związku z zaistniałą sytuacją o jakiejkolwiek rywalizacji mogłem zapomnieć, dlatego nastawiłem się na spokojną jazdę. Utrudnieniem natomiast był fakt, że z racji opóźnionego wyjazdu musiałem zabrać ze sobą nieco więcej jedzenia i picia niż wziąłbym normalnie. Miałem bowiem świadomość, że na punkty żywieniowe już nie zdążę, jak również większość sklepów jaką będę mijał po drodze będzie już nieczynna (co się potwierdziło). To wszystko przełożyło się na zwiększony wysiłek i wydłużony o 50 km dystans. Nie zabrało mi to jednak radości z jazdy.

Mam nadzieję, że nie była to jednorazowa impreza, ponieważ bardzo chętnie pojechałbym raz jeszcze (i myślę, że nie tylko ja😊).